Wstęp

z cyklu: prośby

za Grochowiaka Wieczny Odpoczynek
za Rymkiewicza Zdrowaś
Muzo, Gwiazdo moich koniczynek
ty mnie do nich prowadź

niech żyję jedną nogą
choć drugą umieram
niech mi się niebo z ziemią
na przemian otwiera

niech kot mieszka w mym życiu
a ćma w mojej śmierci
niech się spotkamy w niebie
Wszyscy, Święci…

Oddaję Wam moje wiersze. Niech opuszczą zakurzone półki. Niech żyją. Niech dostarczą Wam wzruszeń, zamyśleń, zamilczeń. Niech muzyka słowa zostaje w Was na trudne i na smutne chwile.

Nie mam uniwersyteckiego wykształcenia. Nie potrafię tworzyć lingwistycznych konstrukcji.
Poezja rosła wraz ze mną w zakamarkach mojego domu, budowanego przez rodziców w pobliżu cmentarza.
W pięknym ogrodzie Mamy, w pasiece Taty.
Wśród pól Kaźmierza, na łąkach doliny Samy. W lesie, prowadzącym do Radzyn, dokąd nosiłam z siostrą Niną papierosy luzem dla babci. Z powrotem dźwigałyśmy kociołek pełen szyszek…
Później poezja przychodziła z całymi zastępami poetów, we własnej bibliotece gromadzonej przez lata nauki, a utraconej bezpowrotnie (komornik Rewiru VIII w Poznaniu nie był łaskaw uwierzyć, że biblioteka jest moja i załadował ją w worki wraz z bezcennymi listami od Mamy, od Olgi Siergiejewnej-Kulżyńskiej i innych bliskich mi osób; nieznany mi jest ich dalszy los).
Poezja rosła w obecności Jerzego Szatkowskiego, Marka Obarskiego, Krzysztofa Lisa, Łucji Danielewskiej, Jurka Grupińskiego.
Moja poezja była świadkiem powstających legend Rafała Wojaczka, wędrującego wiecznie, gubiącego płaszcze Ryszarda Milczewskiego-Bruno, cichego Witka Różańskiego, niezdyscyplinowanego Andrzeja Babińskiego.
Z siedziby Klubu Młodych Pisarzy „Wiry” schodziliśmy nieraz do baru As na piwo. Wyjdź za mnie, mówił potem Andrzej Babiński.
Witek Różański, gdy miewał okresy lekkiego ujawniania się choroby, odwiedzał mnie w akademiku. DS 1, przy ulicy Zamenhofa (ukończyłam budowę dróg i lotnisk na Wydziale Budownictwa Lądowego Politechniki Poznańskiej). Siadaliśmy w fotelach przy portierni i słuchałam Witka… Przecież znałam go z okresów dobrej kondycji, z wyjazdów na Biesiady Literackie… Pamiętam wspólną podróż kolejką wąskotorową do Witkowa, na biesiadę w Domu Reymonta, w Kołaczkowie. To były biedne lata, ale łączyła nas wszystkich szczególna więź. Wrażliwość.
Po studiach terminowałam na budowie drogi z Kórnika. Potem były Kielce, Warszawa, Łomża. Poezja odwiedzała mnie w tych latach tylko czasami. Wróciła do mnie długo po powrocie „do domu”.

Nie ma baru As, jest bank. Nie ma Wojaczka, Bruna, Andrzeja, Marka. Witek chory.
Nie ma Biesiad Literackich, wieczorów w kawiarni Literackiej na Starym Rynku, nie ma Łucji, nie ma nawet tej kawiarni.
Jest poezja.
Jerzy Szatkowski jeszcze ciągle pracuje, wyprowadzając ją w ludzi.
Dziękuję mu, że zdopingował mnie do wydania książki.
Dziękuję za ex libris Stasiowi Chyczyńskiemu. Rysunek róży u góry strony jest Jego autorstwa.

Oddaję moje wiersze pod opiekę największej Czytelni Świata.

Róża Pisarczyk

Poznań, 1 sierpnia 2008 roku

Radio Merkury, 2009-01-04 00:12: „Wincenty Różański zmarł nagle w swoim poznańskim mieszkaniu.”

x x x

Muzyki umarły i powiędły sny
Wieczna zima, już nie będzie wiosny
Nawet nie wiem, jak mi Witek odszedł

Mróz był
I zamarzały łzy